PACYFIK
I JESZCZE DALEJ
Ollantaytambo, Peru, 25.06.2012
Spuściłem wodę. Tą spłuczką po lewej stronie, co mniej
wody zużywa. „To zabawne, jak bardzo nasze wyobrażenie
o krajach Trzeciego Świata odbiega od rzeczywistości”, pomyślałem.
Niby Peru, Święta Dolina Inków, Ollantaytambo – mieścina
niemal żywcem wyjęta z zamierzchłych czasów, a w inkaskim domu
o kamiennych ścianach sprzed pięciuset lat wi-fi hula w każdym pokoju,
a w łazience biały sedes. No, powiedzmy, że biały…
Z rozmyślań wytrąciła mnie woda, wartkim nurtem omiatająca
muszlę kategorii turystycznej. Dlaczego zawsze najbardziej odkrywcze
myśli rodzą się w toalecie? Nic dziwnego, że Archimedes
odkrył prawo wyporu w łazience. Ponoć w wannie.
Odkręciłem kran. Umyłem ręce, bo mi żona kazała. Chciałem
wytrzeć, ale nie było ręcznika. Koszulka brudna. Nic to, wytrę we
włosy. „Długie”, pomyślałem. Pierwszy raz w życiu mam włosy do
ramion. Rosną, odkąd jesteśmy w drodze.
Zadumałem się. Jedziemy już prawie dwa lata. A teraz mamy
wracać. Za miesiąc będziemy w Polsce. Tym razem to już pewne,
dziś kupiliśmy bilety lotnicze. Dziś, po raz pierwszy od dwóch lat,
powiedziałem rodzicom, że drugiego sierpnia będziemy na lotnisku
w Warszawie. Popłakali się. Dobrze wiedzą, że tym razem to nie
kolejne obiecanki zbuntowanych dzieciaków, jakich wysłuchiwali
przez te wszystkie miesiące. Ile to już razy zmienialiśmy plany?
„Wrócimy we wrześniu przyszłego roku, nawet się nie spostrzeżecie,
że nas nie ma” – mówiliśmy, wyjeżdżając na rok. „Na następne
Boże Narodzenie będziemy już w domu. Zobaczycie” – zapewniała
Paula przez łzy w pierwsze smutne święta. „Kolejną Wielkanoc
już na pewno spędzimy razem” – mówiliśmy z arabskiego domu
PACYFIK_DRUK.indd 9 2017-02-08 16:13:18
10
w Kuala Lumpur. „Taka okazja nie zdarza się co dzień. Na kolejne
Boże Narodzenie jeszcze się nie uda, ale w przyszłym roku wracamy.
Na bank” – przekonywaliśmy, gdy złapaliśmy jachtostop na Pacyfiku
i wypływaliśmy w rejs od Fidżi po Vanuatu i Wyspy Salomona.
„Na bank? Czy na parabank?” – pytali zdezorientowani rodzice.
„Nie martwcie się”. A oni i tak się martwili, w ogóle nie chcieli mnie
słuchać. Pracę nad rodzicami trzeba zacząć dużo wcześniej, najlepiej
w przedszkolu.
Znów coś przerwało moje myśli. Tym razem aż lustro się zatrzęsło,
a szyba w oknie załomotała. To zadudniło djembe do wtóru
z marakasami i zampoñą, peruwiańską fletnią pana. No tak, ja tu
o greckich wynalazcach i ckliwych tęsknotach, a tam wieczorna impreza
w hostelu. W pokoju obok pogwarki przy pisco i rumie, jak
to w Ameryce Południowej. Podróżnicze życie toczy się niby normalnie,
a jednak dla nas wszystko jest już inaczej. O czym by Wam
tu opowiedzieć? Co ciekawego można powiedzieć po dwóch latach
podróży dookoła świata?
O, chyba żona dogadała się z muzykami, bo wyraźnie słyszę, że
grają Evę Ayllón. Tego nie mogę przegapić. Wracam na pogwarki,
a w sprawie książki jeszcze coś wymyślę1.
Wyspy Salomona, jachtostop, południowy Pacyfik
Żółw gdzieś przepadł. Początkowo chciałem nawet go szukać,
ale dopłynąłem do lotniska. Rafa tętniła życiem, lecz musiałem już
wychodzić, bo dobiłem do pasa startowego. Zdjąłem maskę i płetwy,
i wyszedłem na lotnisko. Zrobiłem dokładnie tak. Pływałem
z ważącym jakieś sto kilo żółwiem szylkretowym, po czym zrzuciłem
płetwy, wyszedłem na białą jak śnieg plażę i pomaszerowałem
do terminala odlotów.
Pomyślałbym pewnie, że jestem na haju, ale jedyne, czym byłem
może zanadto upojony, to lepkie jak melasa równikowe powietrze,
które zaległo nad lądem jak plaster miodu, oblepiając mnie dokładnie,
jeszcze nim krople wody zdążyły zostawić po sobie tylko struż-
1 Myślałem, myślałem, minął rok z okładem, ale wymyśliłem. Opowiem Wam o wolności.
A do przypisów, w tym także tych niestosownych, proszę się przyzwyczaić. Za Jarosławem
Markiem Rymkiewiczem z dumą powtórzę, że „pożytek z czytania przypisów jest wątpliwy,
ale są pedanci, którzy to lubią”. Niestety, ja do nich należę.
PACYFIK_DRUK.indd 10 2017-02-08 16:13:18
11
ki soli. Dokładnie w tym momencie, gdy walczyłem z maską, która
za cel przyjęła sobie wyssanie moich gałek ocznych z mózgoczaszki,
nad głową mignęła mi średniej wielkości dwusilnikowa awionetka,
podchodząc do lądowania. Odruchowo się uchyliłem, choć skalp
okazał się bezpieczny. Tymczasem jakieś sto metrów dalej Paula
i nasz kapitan, którzy zostali na jachcie, aż przykucnęli z przerażenia.
Samolot przeleciał kilka metrów nad masztem, a rozdziawione
miny pasażerów można było rozróżnić jak na policyjnym okazaniu.
Co za pech! Z lotniska odlatują najwyżej dwa samoloty na dobę
i coś musiało lądować akurat teraz, gdy zakotwiczyliśmy na pasie
startowym?
Nusa Tupe na Wyspach Salomona, cud aeronautyki, długa na
kilometr i wrzecionowata jak ogórek wyspa, służy wyłącznie jako
lotnisko. Jedyny płaski fragment lądu w okolicy, który nadawał się
na pas startowy, został utworzony sztucznie, poprzez połączenie
dwóch niewielkich podłużnych wysepek. Szerokie na trzydzieści
metrów lądowisko wynurza się i schodzi wprost do morza, jak na
naturalnym gigantycznym lotniskowcu. Po bokach pas startowy
porośnięty jest tropikalną roślinnością, a ten zacny zamysł inżynieryjny
sprawia, że podczas sztormów i cyklonów fale nie przelewają
się przez lotnisko. I pomyśleć, że jest to drugi największy port lotniczy
na Wyspach Salomona!
Gdy tylko awionetka śmignęła mi nad głową, podobnie jak Rick
i Paula zdałem sobie sprawę, że moja zrealizowana z takim poświęceniem
wizyta informacyjna w terminalu odlotów jest bezcelowa.
Limit bagażu? Check-in przed odlotem? Bez żartów. Żebym tylko
zdążył zdjąć płetwy.
* * *
Tropikalny wiatr swawolił w koronach palm kokosowych, a łódź
łagodnie kołysała się na falach.
– Wiesz co… – zaczęła tajemniczo żona. – Tak sobie myślę…
A może popłyniemy z Rickiem dalej? Aż do Stanów.
– I do diabła z Australią, Nową Zelandią i Ameryką Południową?
– Czas spędzony na łodzi to zdecydowanie najlepsze momenty
podczas całej podróży.
– Fajnie jest, to prawda, ale czy od razu tak bezkonkurencyjnie?
Czy ja wiem…
PACYFIK_DRUK.indd 11 2017-02-08 16:13:19
12
– Jeszcze nigdy nie czułam się taka wolna. Wstajesz, pływasz
w żywym akwarium, odwiedzasz tubylców w wioskach tak tradycyjnych,
że szkoda zdradzać ten sekret światu, i do tego żeglujesz po
pełnym morzu. Czego chcieć więcej?
Wyruszając w podróż dookoła świata, z zerowym doświadczeniem
żeglarskim, nawet nie przypuszczaliśmy, że w ogóle będziemy
żeglować po Pacyfiku, ani jak wielką radość nam to przyniesie.
Mieliśmy zostać miesiąc, może dwa, tymczasem wspólnie żeglujemy
już ponad cztery. Jednak teraz nadchodzi czas próby. Południowy
Pacyfik kończy się, a Rick zmierza na północ – do Mikronezji,
na Filipiny, do Japonii i dalej, na rodzinną Alaskę, już na szerokościach
subpolarnych.
* * *
Alaska czy Boliwia?
Mikronezja czy Nowa Zelandia?
Japonia czy Argentyna?
Filipiny po raz drugi, a może Ekwador?
Jak mawia mój brat, oba rozwiązania mają zady i walety. To, że
klamka, by jechać dalej, zapadła podczas jednej z rozmów, wcale
nie oznaczało, że byliśmy zdecydowani. Wybór spod znaku Alaska
czy Argentyna długo zakłócał nam spokój snorklowania z mantami,
a zdanie zmienialiśmy kilkakrotnie, w zależności od ilości rumu
krążącego w żyłach i humoru kapitana. Co więcej, pozostanie na
łodzi oznaczałoby, że do Alaski dotrzemy za mniej więcej dziesięć
miesięcy. I co dalej? Gdybyśmy chcieli kontynuować podróż,
to w Polsce nie byłoby nas trzy, a może i cztery lata. Tymczasem
coraz bardziej ciągnęło nas do rodziny. Wciąż nie mogliśmy się
zdecydować.
Wyjście było tylko jedno. Niech rozstrzygnie los.
– To co, Nowa Zelandia – orzeł, Pacyfik – reszka?
– Czyli jednak jesteś za zmianą – bardziej stwierdziła, niż zapytała
żona. – Wiesz przecież, że „zawsze wypada orzeł”.
– Ale może teraz nie. Zmienić?
– Zmień. Ameryka – reszka, żeglowanie – orzeł.
Pstryk i leci. Kręci obroty w powietrzu jak Leszek Blanik i jest.
Z drżącym sercem zaglądamy, co zgotował nam los.
PACYFIK_DRUK.indd 12 2017-02-08 16:13:19
13
– Wysiadamy?!! – powiedziała rozczarowana Paula.
– No to grajmy do dwóch zwycięstw. Jeden rzut może być oszukany.
Wiadomo, przecież to indonezyjska moneta.
Bach, znowu wiruje.
– Kurde.
– Dwa razy reszka??! Poważna sprawa. No nic, nie ma się co wadzić
z losem.
– Sądzisz, że w Nowej Zelandii albo w Ameryce Południowej czeka
na nas Wielka Niespodzianka?
– Szkoda mi stąd wyjeżdżać – rozmarzyła się Paula. – Nie spodziewałam
się, że żeglowanie tak wejdzie mi w krew.
Ciężko powiedzieć, czy to poczucie odkrywania niezbadanych
lądów na oceanie i ogromna swoboda żeglugi, czy też namiastka
domu i własnego kąta po ponad roku tułaczej podróży, jaką dała
nam własna koja w kajucie, ale faktem jest, że łezka w oku zaczęła
się kręcić.
– Pomyśl o Ameryce. Latynoska mañana, taniec, radość, lodowce
i pustynie. Tam się dopiero zakochasz – rzuciłem mimochodem,
nie wiedząc nawet, jak bardzo mam rację.
Nie mogliśmy również wiedzieć, jak wiele o wolności nauczymy
się od Latynosów.
Copyright © Wydawnictwo Bernardinum 2013
Projekt i wykonanie: Agnieszka Rajczak | Effekt