BOLIWIA
NARZECZONA, WIĘZIENIE I CUDZE WESELE
WSTĘP
Zacznę opowiadać swoją historię od końca. Pomysł napisania tej książki siedział w mojej głowie od dawna. Równie długo siedziały w niej również obawy. Gdzie ja, cichy chłopak z Wrocławia, absolwent europeistyki, napiszę książkę podróżniczą? Były pracownik kontroli jakości w fabryce hamulców samochodowych autorem reportażu? Spokojny „Wilku" ze Starego Miasta podróżnikiem? Zawsze ciekawy świata, nigdy nie czułem się dobrze w roli osoby opowiadającej publicznie długie historie. Zdecydowanie nie jestem typem „opowiadacza".
Kilka tygodni po powrocie z Ameryki Południowej jechałem w delegację z moim ówczesnym szefem. Męczyliśmy się obydwaj. On podczas długiej drogi nie usłyszał oczekiwanej recepty, jak za białą twarz i plik dolarów bez wysiłku zdobyć za oceanem prestiż, egzotyczną żonę oraz łatwe szczęśliwe życie. Z kolei moje próby opowiedzenia, jak w Ameryce Łacińskiej jest naprawdę, spotykały się z totalną ignorancją.
– Słyszałem, że w Boliwii istnieje trzydzieści siedem oficjalnych języków... W kraju, który ma prawie cztery razy mniej ludności niż Polska – desperacko starałem się zainteresować mojego przełożonego. – Ten kraj zaskakiwał mnie na każdym kroku. Bogactwo kulturowe i przepiękna natura. W ciągu kilku dni można zobaczyć chyba wszystkie strefy klimatyczne... – mamrotałem powoli, dodatkowo onieśmielony obecnością dwóch współpasażerów na tylnych siedzeniach – ...zaczynając od pustyni na południu po prawdziwą dżunglę na północy. Niesamowite. Pojechałem kiedyś...
– Co? Pustynia? Dżungla? – Szef był zdecydowanie rozczarowany moją opowieścią. – Wiesz, Paweł, gawędziarzem to ty nie będziesz – podsumował moje ostatnie wysiłki kilka kilometrów przed Wrocławiem. (Tak, dosłownie kilka kilometrów. Jako przykładny biznesmen miał bowiem w zwyczaju zostawiać swoich podopiecznych na stacji benzynowej przy autostradzie. Czyli w szczerym polu. Czas to przecież pieniądz).
Myślę, że miał rację. Jednak mam ciekawą historię do opowiedzenia. I lubię pisać. Dotychczas brakowało mi jedynie motywacji.
Kilka miesięcy Później. Dom Olka. Norwegia.
– Jak to było w twoim przypadku? Nie bałeś się, że wyślesz książkę do wydawnictwa, a ktoś ci ją ukradnie? Przywłaszczy sobie twoją historię? Podpisze się własnym nazwiskiem pod twoją pracą? – zapytałem zainteresowany początkami wydawniczego sukcesu chłopaka.
– Najpierw wysłałem kilka stron. Na próbę. Później całość, ale po podpisaniu wstępnej umowy. Żeby w razie czego mieć linię obrony... O rany! Piszesz książkę?! – Olek ma zdolność wyprzedzania myśli niczym zawodowy szachista.
– Wiesz, mam ciekawą historię... Coś tam próbuję pisać, ale nie wiem... nie wiem, co z tego będzie... – w tym czasie moja wiara we własne siły była zdecydowanie na bardzo niskim poziomie.
– W życiu trzeba podążać za własnymi pomysłami i marzeniami! Racja, czasem może się nie udać. Wtedy trzeba przetrawić konsekwencje. Spłacić długi czy odsiedzieć swoje w areszcie – chłopak zaśmiał się i zdawało się, że optymizm aż kapie z jego rozpromienionego czoła. – I próbować czegoś nowego. Nawet od zera, ale starać się brnąć naprzód. Tak jak dzieci uczą się chodzić. Najpierw wstają i łup! Upadają. Po chwili wstają, robią jeden krok i łup! Znowu leżą na podłodze. Z uporem znowu się podnoszą, robią jeden krok, drugi, trzeci i znowu łup! I tak tysiące razy, ale z biegiem czasu zaczynają chodzić. Po kilku miesiącach biegają, skaczą, grają w piłkę czy tańczą. O początkowych upadkach zapominają w mgnieniu oka. Gdyby ktoś powiedział mi pięć lat temu, że napiszę książkę, a później zostanę zaproszony na debatę uniwersytecką, parsknąłbym śmiechem. A jak widzisz, udało mi się. Każde kolejne „łup!" pozwalało mi podnieść się i walczyć ze wzmocnioną siłą.
Olek opowiadał o nauce chodzenia i pisaniu książek. O upadaniu i podnoszeniu się. Tyle że w realnym życiu nie zrobił nawet jednego kroku. Przy pisaniu swojej książki nie kiwnął nawet palcem. I to dosłownie. Olek rusza wyłącznie mięśniami twarzy. Do przełknięcia śliny potrzebuje specjalnego urządzenia. Maska tlenowa umożliwia mu oddychanie w nocy. Jedzenie doprowadza się rurką bezpośrednio do żołądka. Przewrócenie strony w książce, zjedzenie ulubionego krakersa z ogórkiem czy zwyczajne podrapanie się za uchem wymaga pomocy innej osoby1. Pamiętam, jak pewnego razu po wyjściu z kina poprosił mnie o schowanie biletu do saszetki umieszczonej z tyłu wózka inwalidzkiego. Zapytałem, o którą mu chodzi, bo jest ich tam kilka. Odpowiedział: „nie wiem, wybierz sam". I rzeczywiście Olek nie wie, co znajduje się z tyłu wózka, na którym porusza się całe życie, ponieważ nigdy go nie widział (cały czas na nim siedzi, więc nie ma jak zobaczyć jego tylnej części). Nie wie też, jak odkręcić kran, bo nigdy tego nie robił. Brak mu wiedzy, gdzie są spodnie w jego własnej szafie, bo nigdy do niej nie zajrzał... Mimo wielu trudności Olek akceptuje swoje życie takie, jakie jest. Nie wybrzydza. Ma do siebie dystans, żartuje z siebie, dzielnie broni swojego zdania i lubi dyskutować. Pracuje i utrzymuje się samodzielnie. Ma brata, z którym chodzi na ryby, oraz przyjaciółkę, która niekiedy pozostawia mu pod opieką kilkuletniego synka. Ma też marzenia. Chce pojechać do Australii i zbudować dom z basenem2.
O życiu Olka można by napisać dobrą książkę. Tyle że właściwie zrobił już to sam. Ponieważ sam za „pióro" złapać nie mógł, z pomocą ruszył mu kuzyn, spisując co ciekawsze fragmenty z kilkunastu godzin nagrań szczerych rozmów. Książka została oficjalnie wydana i jest dostępna w norweskich księgarniach. Nikt nie ma przecież przypiętej od urodzenia etykiety „słynny pisarz", „wybitny fotograf" czy „wyśmienity sportowiec". Olek odważył się podzielić historią swojego życia. Bez wcześniejszego doświadczenia. Pomyślałem: „Dlaczego sam nie miałbym tego spróbować?" Zyskałem motywację i zasiadłem do pisania.
Będzie to prosta historia. Opowieść człowieka podobnego do Was. Choć Ameryka Południowa intrygowała mnie od zawsze, jeszcze kilka lat temu miałbym trudności ze wskazaniem Boliwii na mapie. Znałem jedynie podstawy hiszpańskiego... Naprawdę podstawy3. I nie miałem pojęcia, czego mogę się spodziewać na miejscu. Będzie to krótka historia o ludziach, których tam poznałem. O tym, jak trafiłem do więzienia. O podróżach i Indianach. O śmierci i miłości4. Nie zabraknie też wątku kryminalnego i szczypty grozy. Chcę być z Wami szczery. Wszystkie opisane rzeczy wydarzyły się naprawdę.
Będę naprawdę szczęśliwy, jeśli książka ta zmotywuje Was do realizacji swoich marzeń. Skłoni do podjęcia odrobiny ryzyka. Zachęci do wyjścia z domu lub zwyczajnie umili zimowy wieczór. Dla mnie osobiście pisanie tej książki będzie próbą odpowiedzi na pytanie: czy było warto? Niedawno przeczytałem artykuł pewnego znanego polskiego podróżnika, który przez trzynaście lat odwiedził ponad pięćdziesiąt państw na świecie. Początkowo pomyślałem: „Ale szczęściarz!" Jednak kiedy zagłębiłem się w tekst, natknąłem się na fragment, który bardzo mnie zaintrygował: Zacząłem studiować biografie podróżników, odkrywców, ludzi, których uznajemy za wyczynowców. I zobaczyłem, że trudno wśród nich znaleźć kogoś, kto miał szczęśliwy finał. Śmiertelny wypadek, bankructwo, rozwód, samotność, nienawiść ze strony własnych dzieci – to była cena. Oni szli dokładnie tą samą drogą, co ja. I też im się bardzo podobała. Bardzo mnie to przeraziło. Że kiedyś wrócę do domu, a tam będą puste ściany, bo moja żona będzie już mieszkała z kimś innym. I będę miał 65 lat, i kufer pełen pięknych zdjęć i ekstrawspomnień z różnych miejsc świata. Tylko że nie będzie komu ich opowiadać5.
W miarę jak czytałem tę publikację, rosła we mnie niepewność co do koncepcji „szczęśliwego życia podróżnika"...
Podczas pisania tej książki przebywam w Norwegii. Z ekonomicznego punktu widzenia świat podróży stoi przede mną otworem! Jednak każda podróż wcześniej czy później musi się skończyć. Trzeba z niej wrócić. A może lepiej zainwestować w przyszłość? Kupić mieszkanie we Wrocławiu? Otworzyć własny interes? Zakotwiczyć się w jakimś miejscu na stałe? Założyć rodzinę?
Popołudniowa zmiana dobiega końca. Olek ogląda serial kryminalny o Pablu Escobarze. Wydobywająca się z jego pokoju melancholijna latynoska muzyka idealnie ilustruje mój nastrój. Tęsknoty za Ameryką Łacińską. Opowiem Wam o sieci niesamowitych zdarzeń, jakie spotkały mnie w Boliwii, Peru i Meksyku podczas ostatnich trzech lat. Zdarzeń niekiedy zupełnie ode mnie niezależnych. Byłem raczej widzem niż aktorem na tej scenie. Myślę, że czasami jedyne, co jest potrzebne do rozwoju wielkiej przygody, to umożliwić jej wykiełkować. Czasami wystarczy jedna kropla wody, by rozbudzić drzemiące nasionko. Nasionko samo wie, jak rosnąć. Wystarczy spakować plecak, zabrać kanapki, butelkę wody i wyjść z domu. Później naprawdę niewiele od nas zależy.
– Tak w zasadzie to czemu akurat ja załapałem się na wyjazd do Boliwii? Domyślam się, że chętnych było wielu – zapytałem Janka, gdy spotkaliśmy się już po powrocie (Janek to koordynator projektu, w którym uczestniczyłem).
– Zacznijmy od początku – odparł Janek. – Odpowiedzią na ofertę każdego projektu w Ameryce Południowej jest zazwyczaj kilkaset zgłoszeń. Wiadomo: Ameryka Łacińska to atrakcyjny kierunek. Po odsianiu zgłoszeń osób, które nie spełniają podstawowych wymagań językowych albo nie posiadają niezbędnych dokumentów, zostaje ich około setka. Następnie kandydaci rezygnują dobrowolnie. Na forach internetowych czy stronie Ministerstwa Spraw Zagranicznych czytają informacje na temat niebezpieczeństw w danym kraju i dają za wygraną. Zostaje kilkanaście albo kilka osób. W tym przypadku było podobnie. Oprócz ciebie na wyjazd do Boliwii zakwalifikowano jeszcze dwie osoby, jednak obawy przed przebywaniem pół roku w obcej kulturze czy konieczność pożegnania się z obiecującą karierą spowodowały, że i one się wykruszyły. Zostałeś jedyną osobą, która chciała wyjechać do Boliwii. Tak więc, mówiąc szczerze, to nie doświadczenie zawodowe czy posiadane zdolności, ale chęć wyjazdu okazała się decydującym kryterium.
Czasownik „chcieć" w słowniku synonimów to tyle co „pragnąć" czy „marzyć". Pojechałem do Boliwii, bo o tym marzyłem.
Oczywiście również w moim przypadku powiedzenie zdecydowanego „chcę pojechać do Boliwii" wiązało się z licznymi konsekwencjami. Jednak najpierw opowiem Wam, co przeżyłem.
Zapraszam!
Copyright © Wydawnictwo Bernardinum 2013
Projekt i wykonanie: Agnieszka Rajczak | Effekt