Nie zakupiwszy ludzkich szczątków ani takiej krwi, postanowiłem ochłonąć od nadmiaru wrażeń przy kolejnej butelce czerwonego Vampir Pinot Noir. Pijąc wino myślałem, czy to przypadek, że Chufu, podobnie jak Markiz d’Urfe, chciał dostać się do Jass? Wspominałem moją podróż do tego miasta, ale póki co byłem w Ssigiszoarze, jednym z najbardziej magicznych miast, jakie udało mi się odwiedzić. Dachy z czerwonej dachówki (to cecha charakterystyczna dla Siedmiogrodu), ciasne uliczki, oprawianie świń (jakżeby inaczej skoro święta za pasem!), ludzka krew, jubilerskie cacka. Najwyższy czas opuścić to miejsce, aby uniknąć zarażenia atmosferą, która niesie w sobie nutkę zagłady.
Opuszczając miasto zastanawiałem się, czy któraś ze spotkanych w mieście postaci była demonem. W kogo z mych rozmówców mógł wcielić się Diabeł? Na ulicach przyglądałem się wielu twarzom, rozmawiałem z kilkoma dziwnymi ludźmi. Może spotkałem niejednego demona? Pod zamkniętym kościołem handlowano złotem i krwią, kelner nalewał wino Vampir, rzeźbiarz przyozdabiał swe dzieła ludzkimi szczątkami, antykwariusz traktował złote zegarki niczym pomidory. Postanowiłem wrócić tu niebawem, bo nie wszystko było dla mnie jasne, póki co zbliżałem się do Targu Muresz, na dworze było ciemno. Miasto to zlekceważyłem do tego stopnia, że zrobiłem w nim tylko zakupy przed wyjazdem do Polski. Szampan Jidvei w powlekanej aksamitem butelce, potrzebny był ze względu na zbliżającego się Sylwestra. Wypity został w Żubraczem w Bieszczadach, zgodnie z przeznaczeniem. Pięć butelek palinki, o której dobre gatunki wcale nie jest łatwo, posłużyło do tego, do czego były stworzone. Chluba romańskich destylarni, wyrabiana zgodnie z 500-letnią tradycją - Tuica De Zalau Palinka Alc. 48-50 % 700 ml - rozniosła, dzięki udanym zakupom, intensywny zapach w moim polskim domu, co poskutkowało dwoma dniami przewietrzania mieszkania. Omszałe śliwki z rejonu Maramuresz są niepowtarzalne i jedyne w swoim rodzaju. Nie tylko destylowane. Była już ciemna noc, kiedy to stromym zjazdem zjechałem z Karpat do Cluj, przejechałem miasto na północ, by za jego granicami spędzić noc w kolejnym motelu. Rankiem zauważyłem, że po samochodach zachodnich marek, które licznie stały koło mego Citroena, nie pozostało śladu. Miejscowy półświatek rozjechał się do domów, zapewne jeszcze w nocy. Za oknem mokra szosa sąsiadowała z ruchliwą trakcją kolejową. Panowało wszechobecne błoto. Zszedłem na śniadanie, mimo wszystko atmosfera motelowej restauracji była miła, choć daleka od przytulności. Wszystko to zwiastowało, że rozpoczął się kolejny niezwykły dzień.