– Do Cuzco? – witają nas taksówkarze na dworcu w Ollantaytambo.
– Tak… – poddaję się, nie widząc dookoła żadnej innej możliwości dojazdu do byłej stolicy Państwa Inków. Jest grubo po dwudziestej drugiej. Autobusy o tej porze już nie kursują. Nie mamy wyjścia. Za słusznością decyzji przemawia fakt, że wszyscy pozostali pasażerowie pociągu, którym wracaliśmy z Aguas Calientes, także udają się w kierunku podstawionych taksówek.
Ci zaś już zacierają ręce. Zaczyna się upychanie klientów do samochodów. Po pięcioro, po sześcioro. Nieistotne, że obok stoi pusta taryfa. „To są moi klienci” – ta zasada tłumaczy wszystko. W ten sposób trafiam… do bagażnika pewnego kombi. Dziewczyny lżej nie mają. Siedzą na kolanach jakichś typków w środku. Ja zaś współdzielę moją miejscówkę z jakąś starszą Indianką. Siedzi opatulona w koce, coraz bardziej ekspansywnie zajmując większą część bagażnika. Nie mam nawet sił reagować. Zresztą, co mi z tego przyjdzie? Dużo bardziej irytuje mnie zapach. Nie wiem, od kogo bardziej śmierdzi: od niej czy ode mnie. Jedno nie ulega wątpliwości: ów zapaszek wraz z unoszącymi się oparami benzyny tworzą niezapomniany odlot. Mieszanka niczego sobie!
Ukradkiem obserwuję nasze bagaże leżące między Indianką a mną. Coś szeleści. Pewnie pęd powietrza porusza wystającymi z plecaków foliowymi torebkami. Powieki coraz cięższe. Pewnie nawet bym i zasnął, ale ten odór… Do tego jeszcze twardość siedziska. Auuuć! Co pewien czas nasze auto podskakuje na jakiejś koleinie, co skutkuje kolejnym siniakiem w okolicach kości ogonowej. Z tego wszystkiego zaczyna mi się robić niedobrze. A tu kolejny zakręt. I jeszcze jeden. Gdy wreszcie około północy docieramy do Cuzco, niemal wyskakuję z bagażnika. Nareszcie! Jakie życie potrafi być piękne! Na tę okazję specjalnie oszczędzałem moje ulubione kokosowe herbatniczki. Teraz jest czas. Misja „Machu Picchu” zakończona sukcesem. Sięgam do plecaka. Nic. Zaraz, zaraz, jak to: „nic”? Przecież te herbatniczki na sto procent były w plecaku. W zewnętrznej kieszeni. W zewnętrz… Oooo… Czyli jednak ten szelest to nie był szum powietrza? Indianki już nie ma co gonić. Wysiadła dobre pół godziny przed Cuzco. Trudno. Niech jej wyjdzie na zdrowie. Widocznie była głodna. Ale że musiała wybrać akurat moje ulubione?…