O 16.30 wysiadamy na Cat Ba. W jednej chwili otaczają nas motorki oferujące nam transport do miasteczka. Z Lonely Planet wiemy, że można się tam dostać lokalnym autobusem. Ignorujemy więc wszelkie nagabywania, kierując swoje kroki prosto przed siebie w poszukiwaniu czegoś na kształt przystanku autobusowego. Po kilku minutach ukazuje się naszym oczom autobusik. Pakujemy się w ciemno. Niestety, po chwili ktoś nam klaruje, że to wynajęty transport dla konkretnej grupy wycieczkowej. Mogą nas zabrać, ale musimy zapłacić 100 tysięcy dongów od głowy. Rezygnujemy. Na przystanku zostajemy tylko my i jeden Japończyk, którego nazwaliśmy potem Samurajem. Na wywieszonej tu tablicy czytamy, że autobusy do Cat Ba jeżdżą codziennie co 40 minut od 6.00 do 18.00. Kierowcy motorków natychmiast ruszają do ponownego ataku:
– Jedźcie motorkiem, tylko 80 tysięcy!
– Dzięki, ale pojedziemy autobusem.
– 70 tysięcy!
– Nie chcemy motorkiem, POJEDZIEMY AUTOBUSEM.
– Nie będzie już dzisiaj autobusu! Dopiero jutro!
– Na tablicy jest napisane, że autobusy jeżdżą do 18.00!
– Dzisiaj nic już nie pojedzie. Wszystkie odjechały!
– My jednak poczekamy.
– 60 tysięcy i za chwilę będziecie w mieście.
– NIE! DZIĘKUJEMY.
Taką mniej więcej konwersację odbywamy w ciągu godziny kilka razy. Większość kierowców zdążyła już odjechać. Zostało dwóch najbardziej wytrwałych i jedna sprzedawczyni wody, coca-coli i ciasteczek. Ta też jest niezmordowana. Ile razy można proponować to samo tym samym osobom? Zaczęło się ściemniać. Samuraj siedzi na ławce i przegląda ze stoickim spokojem swój przewodnik. Ja na wszelki wypadek idę na rekonesans po okolicy w poszukiwaniu jakiegoś miejsca na namiot. Znajduję bardzo fajny kawałek trawy pod wiatą. Właśnie w momencie, kiedy chcę się pochwalić swoim odkryciem, na horyzoncie pojawiają się światła pojazdu. Autobus! Wsiadamy. Tylko my i Samuraj. Bilet kosztuje 15 tysięcy.