4 listopada
Wiem, że to trochę szaleńczy pomysł, aby wybierać się o tej porze roku na północ... Ale nie wiadomo, kiedy następnym razem będziemy w tych okolicach – trzeba skorzystać teraz. Spróbujemy, jeśli nie na Alaskę, to chociaż kawałek, zobaczyć północną Kanadę.
Dziś, paręset kilometrów na północ od Vancouver, budzimy się w mokrym namiocie. Wilgotne śpiwory, mokre plecaki, przemoczony doszczętnie namiot. Chopin pyta mnie kilka razy, czy na pewno nie chcę zawrócić. Nie. Ja wiem, że los poddaje nas próbom, ale w końcu wynagradza za wytrwałość, a raczej za upór.
Po obu stronach drogi tylko ośnieżony, niezmierzony las. I taka niesamowita cisza. Tylko raz na jakiś czas słychać w oddali odgłos nadjeżdżającego samochodu, najczęściej ciężarówki. Zatrzyma się czy przejedzie? Już po zmroku zatrzymuje się młody chłopak ze słowami:
– Jesteście szaleni.
Wiemy.
6 listopada
Trzysta któraś mila ośnieżonej Alaska Highway. Tu odbija droga w stronę Terytoriów Północno-Zachodnich i tu właśnie na tym rozdrożu pośrodku pustkowia zostawia nas kierowca ciężarówki. Czyli nawet nie mamy szans wrócić do miasteczka. Siadamy na plecakach przy drodze. Fajnie, tylko po chwili zimno. I coraz zimniej. Chopin wyjmuje koc i otula mnie szczelnie. Teraz już bym się stąd nie ruszyła.
Jednak zimno przedziera się też przez koc. Chopin wpada więc na lepszy pomysł – ognisko. Ciepło, gorąco... Po obu stronach drogi ośnieżony las, drewna wystarczy nie tylko do wieczora, lecz nawet na cały miesiąc. Nie wiem, czy to pocieszające. Nieważne, ważne, że jest ciepło, że robimy sobie tost na ognisku i nawet ogrzały mi się
ręce na tyle, że mogę pisać. Tylko czy ktoś się w ogóle zatrzyma?
Cały dzień było szaro i mgliście, a teraz zapada niepostrzeżenie zupełna ciemność. Świeci tylko nasze podtrzymywane z czułością ognisko. Z zapadnięciem zmroku przestaje cokolwiek jeździć. Czasem
tylko przemknie jakiś zbłąkany kierowca, ale nie na tyle odważny, aby się zatrzymać pośrodku ciemności, w środku lasu, dla jakichś podróżujących szaleńców. Cóż, pozostaje nam tylko podtrzymywać ogień i przetrwać do rana. Przywlekamy zapas drewna i stwierdzamy, że prześpimy się na zmianę, bo ktoś musi karmić ogień. Rozkładamy
karimaty i śpiwory. Pierwszy śpi Chopin. Mówi, że cieplutko.
Ja jestem stróżem ogniska.