Rio Anaconda
Psy, mieszkają z ludźmi od tysięcy lat.
Także pośród dzikich plemion w głębi dżungli.
I również tam są w pełni udomowione.
Ale Dzicy - w przeciwieństwie do nas - nigdy nie głaszczą swoich psów, nigdy się z nimi nie przyjaźnią, nie nadają imion... Ot, pozwalają żyć w pobliżu.
Nawet ich nie karmią- indiańskie psy muszą sobie radzić same. Służą Dzikim za korpus sanitarny, który sprząta wszelkie jadalne resztki wyrzucone w pobliżu szałasów. (To bardzo pożyteczne zajęcie, ponieważ gnijące odpadki mogłyby przyciągnąć wygłodniałego drapieżnika, węża lub choroby zakaźne, znane Indianom jako Boleści.)
Psy dzikich plemion są wyjątkowo biedne: chude, zaropiałe, często chore. Ale przecież Indianie też najczęściej wyglądają biednie. Ludzi tłustych się pośród nich nie widuje. Zazwyczaj nie dojadają, a poza tym życie w dżungli wymaga ciężkiego wysiłku. Indianin niewiele ma czasu na odpoczynek w codziennej walce o przetrwanie. A skoro niewiele jada i mało odpoczywa, to nie ma kiedy obrosnąć sadłem. Tak więc, indiańskie psy są chude, na podobieństwo swoich właścicieli.
Wyjątek stanowi pies szamana.
Psu szamana nikt nie odmawia jedzenia. Rozsądniej jest odmówić sobie, a temu psu lepiej natychmiast, gdy tylko się pojawi, rzucić pod nogi kawałek mięsa, kości, albo przynajmniej pieczoną rybę - ŻEBY SOBIE POSZEDŁ. Bo kiedy tak stoi w progu szałasu... ...i patrzy na nas badawczo... ...ludzie czują się niepewnie. A gdyby warknął... wtedy dzieci zaczynają płakać ze strachu.
Pies szamana, podobnie jak kot czarownicy, nie jest mile widzianym gościem. Nigdy i nigdzie.
Przede wszystkim dlatego, że to zwierzę przeznaczone do specjalnych poruczeń i jakoś tak się składa, że kiedy poruczenia są miłe, wówczas szaman fatyguje się osobiście, kiedy zaś chodzi o robotę mniej przyjemną wówczas, posyła swojego psa. Psa mądrego, jak niejeden człowiek. Przebiegłego, jak sam szaman. I tresowanego, co w dżungli jest zjawiskiem nieznanym i niepokojącym.
Rozpoznać go bardzo łatwo (nie tylko po nadwadze) - pies szamana niesie pod szyją charakterystyczny woreczek ze "świętościami".
Owe "świętości" mogą służyć do ochrony psa - wówczas powiedzielibyśmy, że to jego amulety - ale może też być tak, że pies dostał właśnie zadanie zawleczenia gdzieś złego uroku, Boleści lub nawet śmierci - wówczas to nie będą amulety, lecz "wabiki", które "ciągną" Złą Moc. (A potem zostawiają ją tam, gdzie pies obsika próg.)
Nie wiedziałem o tym wszystkim, kiedy do mojego szałasu po raz pierwszy wszedł pies szamana.
Posłuchajcie...
Spojrzał na mnie groźnie i potrząsnął łbem
Zrobił to w sposób, który u Indian siedzących obok wywołał przerażenie. Ja zaś, nieświadomy zagrożenia, zawołałem go do siebie. (Oczywiście nie powinienem był tego robić. Szczególnie za pomocą świeżo ogryzionej kości z charakterystyczną raciczką na końcu.)
Pies szamana podszedł o dwa kroki. Był bardzo zdziwiony tym, że ktoś do niego przemawia przyjaźnie, zamiast rzucić coś do jedzenia i czekać aż sobie pójdzie.
Zawołałem go znowu.
Przysunął się... o krok.
- No chodź Burek, chodź. Ja nie gryzę - zawołałem go przyjaźnie po polsku.
Któryś z Indian za moimi plecami jęknął cicho; a kłoda na której siedzieliśmy zaczęła lekko dygotać. (Najwyraźniej poza jęczeniem wojownik dodatkowo trząsł się ze strachu. Było to zjawisko tak niespodziewane i tak bardzo sprzeczne z normalnym sposobem bycia tych odważnych ludzi, że, zajęty psem, chwilowo niczego nie zauważyłem.)
- Bu-rek... Chodź.
Pies był teraz na wyciągnięcie ręki.
Dałem mu do powąchania pustą otwartą dłoń. (Pachniała pieczonym mięsem i świeżo ogryzioną kością pekari). Kiedy lekko, wciąż niepewnie, merdnął ogonem pogłaskałem go po głowie.
Dopiero w tym momencie zorientowałem się, że w szałasie panuje kompletna cisza - nienaturalna i złowroga - nawet dzieci przestały gadać. Indianie zgromadzeni dookoła wlepiali we mnie przerażony wzrok.
A pies nagle szczeknął radośnie, zaczął podstakiwać, łasić się i ocierać. Potem padł na grzbiet i prosił żeby go czochrać po brzuchu.
Pierwszy raz w jego życiu, ktoś go potraktował bez uprzedzeń, bez strachu - normalnie: JAK PSA, a nie, jak psa szamana.
Następnego dnia do mojego szałasu przyszedł szaman z pretensjami. (To zdecydowanie nie jest rzecz miła. Ani bezpieczna. Zapewniam Państwa: niewiele jest na ziemi zagrożeń bardziej śmiertelnych niż szaman z pretensjami.)
Stanął naprzeciwko mnie i powiedział oskarżycielskim tonem:
- Zepsułeś mi psa, gringo.
I znowu zorientowałem się, że w szałasie panuje kompletna cisza - nienaturalna i złowroga - nawet niemowlęta przestały kwilić. Indianie zgromadzeni dookoła wlepiali we mnie przerażony wzrok.
- Zepsułem psa, Czarowniku? A cóż mu jest?
- Merda.
- Merda?
- Ogonem.
- Nie powinien?
- TO JEST PIES SZAMANA! - wrzasnął na mnie bez podnoszenia głosu.
- Merda, powiadasz?
- Merda.
- A nie powinien?
- TO JES..
- Tak wiem, to jest pies szamana, nie powinien merdać. W żadnym razie. Nie ogonem. To skandal. Psy szamanów nie merdają... A... a ten... nnn... teraz merda - zakończyłemmm... nno po prostu zakończyłemm... niezdecydowanie
- Wiem, że się z nim wczoraj zabawiałeś, gringo. I zepsułeś mi psa. Teraz...
(Teraz miałem do wyboru dwie opcje:
Poddać się jego woli, ale wtedy byłbym w tej wiosce skończony - szaman mógłby ze mną zrobić wszystko.
Mogłem też stanąć jak wilk naprzeciwko wilka i pokazać kły - według zasady: kruk krukowi oka nie wykole.)
- Wczoraj to nie był Twój pies, Czarowniku - przerwałem mu trochę brutalnie w pół słowa. - Wypożyczyłem sobie tylko jego ciało. W ten sposób mogę, kiedy zechcę, rozmawiać z moim psem, który został w dalekim kraju, za wielką wodą. Przywołałem go więc, a w tym czasie dusza Twojego psa spała.
Szaman zmrużył oczy i zrobił minę, która miała wyrażać niedowierzanie. Mimo to, łatwo było poznać, że moje słowa trafiły na podatny grunt.
To dlatego, że Indianie wierzą w wędrówkę dusz; w swobodne przemieszczanie się duchów; w to, że dusza żyjącego stworzenia może skorzystać z czyjegoś ciała; a także w to, że duch nieboszczyka może posiąść obce ciało usypiając, lub zagłuszając żyjącą w tym ciele duszę prawowitego "właściciela".
Brzmi to trochę zawile, ale przecież i my, ludzie cywilizowani, wierzymy w opętanie - wtedy stosujemy egzorcyzmy. Wierzymy też w to, że istnieją osoby, które udzielają swego ciała obcym duszom - mówimy wówczas, że ktoś jest medium.
Szaman zrozumiał moje słowa właśnie tak - WCZORAJ JEGO PIES BYŁ MEDIUM - przekazywał sygnały ode mnie do mojego psa i z powrotem.
Czy to taka niedorzeczna koncepcja? Coś jak ulepszona wersja radiotelefonu. Tu fale i tam fale. Nadajnik-odbiornik...
- Ale on teraz merda - upierał się dla zachowania twarzy.
Trochę mu było głupio, że przyszedł tu z pretensjami podczas, gdy sam powinien się zorientować, że wczoraj jego pies nie był sobą.
- Merdanie to moja wina, przyznaję Czarowniku. Widocznie byłem zmęczony i nie odesłałem całej duszy z powrotem. Po prostu, kiedy znów zamerda, trzepnij go kilka razy po ogonie i sam przegnaj resztę mojego psa za wielką wodę. Napewno przestraszy się twojej Mocy bardziej niż mojej.
Dzięki tym wyjaśnieniom Czarownik zachował twarz - jego pies był nadal groźnym psem szamana - a ja najprawdopodobniej zachowałem głowę.
Zapewniam Państwa: niewiele jest na ziemi zagrożeń bardziej śmiertelnych niż szaman z pretensjami.
MORAŁ:
Mimo całej naszej nauki, mimo szkiełka i oka, komputerów i rakiet, mimo to wszystko... horrory Stephen'a King'a wciąż sprzedają się świetnie. Wciąż też różne "wróżki" mają klientelę gotową słono płacić za chwilę rozmowy z dawno zmarłą babcią.
Nie dziwmy się więc Indianom. A już na pewno nie śmiejmy się z nich, że wierzą w takie rzeczy. Oni nie widzieli rakiet kosmicznych, nie kończyli szkół - oni MAJĄ PRAWO wierzyć w duchy. Dużo większe prawo niż my - dzieci racjonalizmu i przedstawiciele cywilizacji elektronicznej.
Copyright © Wydawnictwo Bernardinum 2013
Projekt i wykonanie: Agnieszka Rajczak | Effekt